piątek, 29 lipca 2011

Jesús Sánchez Adalid - Rycerz z Alcántry

Autor: Jesús Sánchez Adalid
Tytuł: Rycerz z Alcántry
Wydawnictwo: Belldona
Ilość stron: 480

      Rycerz z Alcantry jest kolejną odsłoną sagi autorstwa J.S. Adalid'a opowiadającej o mężnym rycerzu Luis'ie María Monroy'u, który przygotowuje się do złożenia ślubów na rycerza zakonu Alcantra. Zupełnie, jak w pozostałych tomach, autor obrazuje historię Luis'a na podłożu historycznym, co dodaje wiarygodności powieści.
      Już sama okładka skutecznie potrafi przyciągnąć czytelnika. Mężczyzna, na niej przedstawiony wydaje się być postacią tajemniczą, a statek jest jak gdyby synonimem podróży, jakie zmuszone jest przedsięwziąć główny bohater. Wraz z nim możemy udać się niezapomnianą podróż po ówczesnych czasach, które zostały tu przedstawione z należytą starannością. Aż trudno pomyśleć, iż sam Adalid nie żył wtedy,  gdy rozgrywały się wydarzenia przez niego przedstawione, bowiem opisuje je z taką lekkością i dokładnością, że możemy mieć wrażenie, iż naprawdę towarzyszymy tytułowemu rycerzowi.
       Duża czcionka, do której początkowo nie byłam przyzwyczajona, a która drażniła moje oczy, powoli stała się mniej wyrazistym elementem, gdy dałam się ponieść słowom. Jednak i tu nie było mi dane zaznać całkowitego relaksu z książką, gdyż co rusz rzucały się w oczy różnorakie błędy; począwszy od przecinków po brak niektórych liter i powtórzenia. Całe szczęście, iż było tak wyłącznie na samym początku, a może po prostu czytelnik po pewnym czasie przestaje zwracać na nie uwagę? Ważne było jednakże, iż mogłam zanurzyć się w świat tajnych misji, szpiegów i uczuć żywionych przez Manroy'a do kogoś, na kogo nie powinien był nawet spojrzeć. Mimo to, piękno i otwartość mieszkańców Stambułu pokazują głównej postaci, że nie wszystko jest takie, jakim mogło się wydawać, a ludzie dotychczas sądzeni po pozorach nie są zupełnie tacy, jakimi przedstawiają ich inni.
       Akcja początkowo rozwija się bardzo powoli, rzekłabym, że wręcz ślamazarnie. Mniej więcej w połowie książki dajemy całkowicie pochłonąć wydarzeniom, gdzie tajemnica jest nam zgoła wiadoma, chociaż z chęcią możemy obserwować poczynania bohaterów, ażeby całkowicie ją rozwikłać. Szkoda, iż drugoplanowym postaciom nie poświęcono wiele uwagi, bo z pewnością na nią zasługują. Wśród nich występują bowiem postacie niezmiernie barwne i potrafiące być dla rycerze nie lada kłopotem. Lecz autor konsekwentnie trzyma się historycznych faktów, co jest jednocześnie zaletą, jak również i wadą.
Manroy wraz z Juan'em Barelli stają się wykonawcami ważnej woli Króla, wysyłającego ich w tajną misję, na drodze której spotykają wielu ludzi, najczęściej przyjaźnie im nastawionych. Podłość, z jaką jeden z nich wykorzystał ufność tłumacza, może wzbudzać kontrowersje, chociaż była koniecznością. Wszystkie czyny, jakie wykonują mają doprowadzić ich do jednego - celu. Nie obchodzi ich, iż ranią uczucia nowo poznanych, a jeżeli już czują jakieś wyrzuty sumienia (głównie Luise, bo to z jego perspektywy prowadzona jest narracja) nie są one nazbyt wielkie. Mimo to, rycerzowi udaje się załagodzić wszelakie spory, a nawet odratować utraconą sympatię sługi potężnego rodu.
       Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, Manroy'a, niektórym przypadnie do gustu, a innym niekoniecznie. Ja sama wolałabym dowiedzieć się o wiele więcej o tym wszystkim, niźli z myśli głównego bohatera. Interesowały mnie poglądy Wielkiego Turka i innych, a nijak nie mogłam przeniknąć do ich głów i dostrzec rzeczywistości takiej, jaka była według nich. Pomimo tego, rycerz wielokrotnie miał dość trafne przypuszczenia. Jakieś potknięcie, chociaż było jedno, lecz o niewielkich konsekwencjach, z pewnością wzbogaciłoby akcję.
       Pomimo, że książka nosi miano historycznej, może znaleźć uznanie także i w oczach wielbicieli przygodowych powieści. Wiele z końcowych rozdziałów nosi znamiona dobrej opowieści, z którą ciężko przyszło mi się pożegnać. Nim akcja na dobre się rozpoczęła, nastąpił koniec Rycerza z Alcantry. Jednakże pocieszam się myślą, iż to nie ostatnie dzieło Adalid'a i jeszcze wiele razy będę mogła poznać zadziwiające perypetie Manroy'a, który mimo swych wad stał się dla mnie kimś bliskim. To właśnie należy przyznać autorowi; stworzył postać tak wyrazistą i posiadającą cechy wielu ludzi, że mogłaby żyć tuż obok nas.
       Podsumowując, początkowo trudno przyzwyczaić się do stylu pisarza i ogólnego zarysu dzieła, jednakże warto poczekać do chwili rozwinięcia się akcji, bo z pewnością się nie zawiedziecie. Nawet sami nie zauważycie, kiedy z lekko znudzonej pozycji półleżącej przeniesiecie się do pięknego Stambułu, spragnieni nowych wrażeń.

Darcy.

Egzemplarz recenzencki otrzymałam od portalu nakanapie.pl, za co serdecznie dziękuję.

________________________________________________________________________________

Moją recenzję możecie znaleźć także na: http://nakanapie.pl/book/710646/review/6491/rycerz-z-alcantary.htm


poniedziałek, 25 lipca 2011

Susan Vreeland - Niedziela nad Sekwaną

Autor: Susan Vreeland
Tytuł: Niedziela nad Sekwaną
Wydawnictwo: Bukowy Las
Ilość stron: 584

       Niedziela nad Sekwaną była moim pierwszym spotkaniem z Susan Vreeland. Autorka miała tym trudniejsze zadanie, iż pisała o malarzu (Renoir), który był jednym z najwybitniejszych twórców impresjonistycznych obrazów. Musiała ściśle trzymać się faktów, lecz książka nie mogła być nużąca, co w tym przypadku doskonale się udało. Nie jest to powieść, w której możemy oczekiwać przygody; przeciwnie, akcja toczy się spokojnym rytmem, ale słowa są tak wyselekcjonowane i tak doskonale oddają ówczesny świat, iż mamy wrażenie, jakbyśmy byli przy tworzeniu wielkiego dzieła artysty, jakim niewątpliwie jest Śniadanie wioślarzy. To właśnie o etapach powstawania tego obrazu możemy przeczytać w dziele S. Vreeland. Jeżeli jednak jesteś wielbicielem wartkiej akcji, ta książka może nie przypaść ci do gustu. Nie należy jej jednak odrzucać, bowiem ma ogromną wartość literacką.
       Ów powieść jest pięknym opisem rozterek Reinor'a, a także grupy jego przyjaciół przedstawionych później na obrazie. Właśnie opisy, w jaki sposób tworzył artysta zasługują na uwagę. Autorka ma ogromne poważanie dla sztuki i pokazuje to w każdym słowie. Zdawać by się mogło, że to właśnie tą książką oddaje malarzowi hołd za jego dokonania. Podczas wertowania stronic miałam wrażenie, iż pisarka ma szersze pojęcie o malarstwie - było to widoczne w wyżej wspomnianych momentach. Niemal czułam, iż mogę dotknąć obrazu artysty. Poruszał najcieńszą strunę w duszy, ofiarowując nam niezapomniane chwile nad Sekwaną.
      To, co się rzuca w oczy, to przedstawienie kolorów. Często są opisywane niezwykle profesjonalnie, niekiedy może to przeszkadzać osobom nie mającym pojęcia o sztuce, chociaż to właśnie one podnoszą rangę książki i jej realistyczność. 
         Mimo że książki nie ocenia się po okładce, to tu doskonale można powiedzieć, iż należałoby tak robić. Już sama okładka przykuwa uwagę. Znajduje się na niej obraz malarza, będącego głównym bohaterem dzieła S. Vreeland. Wokół podobnych obwolut, ta lśni jak diament, gdyż nie znajdziecie czegoś równie zachwycającego w swej prostocie. Podczas, kiedy malarz malował, zerkałam często na nią, by lepiej sobie wyobrazić, jak też wyglądał cały obraz. I powiem, że to było doskonałe rozwiązanie. Wyobraźnia każdego człowieka tworzy zupełnie inne wzory, a tu można połączyć wszelkie myśli w jeden wizerunek.     
          Podobało mi się, w jaki sposób pisarka operowała słowami. Oddając klimat XIX wiecznej Francji, nie używała wyrazów dosadnich i podniosłych, jak to zrobiliby inni. Przeciwnie, ukazała wszystko jak najprościej, przez co książka miała niepowtarzalny urok. Nie twierdzę, iż brakowało w niej pięknych zwrotów, bo było wprost przeciwnie, jednak nie były one wyeksponowane rażąco, ale ukryte pośród wielu innych fraz.
         Zdawać by się mogło, że zakończenie będzie wiadome i tak było, do pewnego momentu. W ostatnim rozdziale mamy opis późniejszego życia modeli znad Sekwany. To pomaga nam dostrzec, że nieważne jak zbieżne były ich drogi, zawsze stykają się w tym samym miejscu - na tarasie podczas pamiętnych niedziel, w których Renoir tworzył dzieło. Mimo że ludzie ci zmienili się horrendalnie, nadal łączyły ich wspomnienia.
         Niedzielę nad Sekwaną polecam każdemu, niezależnie od wieku czy zainteresowań. Niechybnie po przeczytaniu ta powieść pozostanie w waszej pamięci nie tylko jako cień mile spędzonego czasu. Czytając ją, mogłam zastanowić się nad sprawami, do których zwykle nie przywiązuje się zbyt wiele wagi. Ale być może warto czasem przystanąć i popatrzeć na opadające płatki chryzantemy? Właśnie to zrozumiałam po lekturze ów powieści; należy przywiązywać wagę do chwil ulotnych i jak najdłużej zachować je w pamięci, zupełnie jak to potrafili impresjoniści. Oddawali pociągnięciami pędzla piękno, pozostawiając moment zadumy w zawieszeniu.

Darcy.

Egzemplarz recenzencki otrzymałam od wydawnictwa Bukowy Las, za co serdecznie dziękuję.

 _____________________________________________________________________________

Moją recenzję możecie znaleźć także na: http://nakanapie.pl/book/713360/review/6366/niedziela-nad-sekwana.htm i http://lubimyczytac.pl/ksiazka/94014/niedziela-nad-sekwana/opinia/3353514#opinia3353514



sobota, 16 lipca 2011

Markus Zusak - Złodziejka książek

Autor: Markus Zusak
Tytuł: Złodziejka książek
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Ilość stron: 495

      Wielokrotnie próbowano przedstawić realia drugiej wojny światowej. Z lepszym bądź też gorszym skutkiem. Jednak ta książka jest zupełnie inna i nie mam tu na myśli tylko tego, że autor nie żył w ówczesnych realiach ani nie opisywał wojny jako coś złego samo w sobie. Przeciwnie. Markus stara się pokazać nam, że wtedy także można było zobaczyć uśmiech na twarzach dzieci, a bombardowania stały się codziennością tak zwyczajną, iż na drugi dzień wielokrotnie o nich zapominano.
      Główną bohaterką jest Liesel Meminger, którą matka oddaje pod opiekę rodzinie zastępczej. Z początku dziewczynka nie podchodzi do całej sytuacji z radością, jednak odkrywa, że głowa rodziny (mężczyzna) jest tak naprawdę dobrym człowiekiem i wprost uwielbia słuchać jego gry na instrumencie, który dostał od przyjaciela w czasie pierwszej wojny światowej. Być może ta informacja nie jest ważka sama w sobie, lecz to właśnie dzięki temu poznamy kolejną postać - boksera Max'a. Niemieckiego Żyda. To właśnie z tym człowiekiem, który ma "włosy jak piórka" tytułowa Złodziejka książek nawiązuje przyjaźń, mimo że tak być nie powinno. Przecież Niemka nie może zadawać się z Żydem. A jednak pomimo panującej wokół nienawiści, Liesel odnajduje w mężczyźnie przyjaciela, a także powiernika.
       Narratorem jest Śmierć. Powinna ona cieszyć się, iż może zbierać krwawe żniwo, jednak prawda różni się diamentalnie. On - bo właśnie tak jest przedstawiona kostucha - czuje się źle z tym, że musi zabierać tyle dusz. Wszelkie pobudki, jakimi powinien się kierować stają się niczym w porównaniu z tak ogromną tragedią, jaką niechybnie są ciała porozrzucane niczym śmieci na ulicach. Ubolewa nad tym wszystkim, chociaż niekiedy nawet żartuje, iż przydałby mu się urlop. Zresztą nie ma co się dziwić, bo właśnie podczas II Wojny Światowej gwałtownie zmniejszyła się populacja ludzi.
      Narracja prowadzona jest w formie przyjemnej gawędy z czytelnikiem, chociaż muszę powiedzieć, że niektóre słowa zapowiadające to, co się wydarzy, mnie drażniły. Mimo tego, kiedy się czyta, nie zwraca się tak wielkiej uwagi na pojedyncze niedociągnięcia. Ja wciągnęłam się w tę historię i niemal mogłam poczuć ból i stratę małej dziewczynki, która właśnie straciła brata. W tym samym czasie odnalazła książkę informującą o tym, w jaki sposób zostać grabarzem. Oczywiście, początkowo Liesel nie umiała czytać, ale dzięki lekcjom z zastępczym ojcem (bo właśnie tak po pewnym czasie zaczęła traktować gospodarza) dowiedziała się, ile może zyskać dzięki czytaniu. Później zaczęła kraść książki od zacnej kobiety mieszkającej w najlepszej dzielnicy. Myślę, że czytanie było dla niej oderwaniem się od szarej rzeczywistości i w ostatecznej rozgrywce to właśnie ono ją uratowało. I to nie tylko w sensie merytorycznym.
       Muszę przyznać, że w pewnym momencie płakałam. Przez to wszystko; przez niesprawiedliwość, cierpienie i to, że nikt nie próbował zaradzić temu wszystkiemu. Czemu nie sprzeciwili się Hitlerowi? Dlatego, że pięknie mówił? Dlatego, że słowami potrafił zjednać sobie pobratymców? Dlatego, że miał silną motywację? Słowa, bo to właśnie one tworzyły książkę i one były sensem i bezsensem wszystkiego. Bez nich nie byłoby zła, nikt by nie umarł, a przynajmniej nie w taki sposób.
       Reasumując, Złodziejka książek jest wartościową książką nie tylko dla osób lubiących historię, ale i dla tych, którzy mają ochotę oderwać się od rzeczywistości, przeżyć coś pięknego i przerażającego zarazem. To właśnie po tej powieści zdajemy sobie sprawę, jak bardzo wszystko jest nieznaczące. A nasza tragedia jest niczym w obliczu prawdziwej katastrofy. Opowieść o Liesel i Rudy'm jest obowiązkową lekturą dla każdego. Nie wszystkim spodoba się to, że akcja nie dotyczy pięknych i wzniosłych idei, ale życia. Jednak właśnie to nadaje urok Złodziejce książek. Ja sama sięgnęłam po nią z powodu wielu pięknych cytatów, pod którymi to właśnie widniało to źródło. Nie zawiodłam się. Autor pokazuje nam, że nawet w obliczu zła możemy dopatrzeć się odrobiny dobra.

Darcy.

__________________________________________________________________________________

„Zabił się, bo kochał życie.”

„Wypowiedziała te słowa na głos, w pokoju wypełnionym chłodnym powietrzem i książkami. Książki były dosłownie wszędzie! Przy każdej ścianie stały wypchane nimi schludne półki. Zza książek nie widać było koloru ścian. Na okładkach — czarnych, czerwonych, szarych i w ogóle we wszystkich możliwych kolorach pyszniły się litery wszelkich krojów i wymiarów. Była to najpiękniejsza rzecz, jaką Liesel Meminger widziała w swoim życiu.”

„Powiadają, że wojna jest najlepszą przyjaciółką śmierci. Ja mam inne zdanie na ten temat. Dla mnie wojna jest jak nowy szef, który oczekuje niemożliwego. Stoi ci nad głową i powtarza do znudzenia: "Zrób to, zrób to". Więc pracujesz coraz ciężej. Robisz, co ci każą. Ale szef nigdy ci nie dziękuje. Żąda coraz większych wysiłków.”
__________________________________________________________________________________

Moją recenzję możecie znaleźć także na: http://nakanapie.pl/book/413789/review/6148/z%C5%82odziejka-ksiazek.htm

wtorek, 12 lipca 2011

Jacek Piekara - Rycerz kielichów

Autor: Jacek Piekara
Tytuł: Rycerz kielichów
Wydawnictwo: Runa
Ilość stron: 327

      Jacka Piekary chyba nie muszę przedstawiać. Jest on jednym z najbardziej poczytnych polskich pisarzy fantasy, a zarazem jednym z niewielu wydających regularnie. Z jego twórczością spotkałam się dwa lata temu, gdy ujrzałam na półkach bibliotecznych powieść Ja inkwizytor, która mi się nie spodobała. Ale cóż... wygrałam tę książkę, więc wypadałoby chociaż ją przeczytać.
         Muszę przyznać, iż historia, którą przedstawił nam autor nie była najgorsza. Kto nie marzył o podróżach do świata pełnego rycerzy? Zapewne choć raz pomyśleliśmy o tym, jakby to było żyć w tamtych czasach. Lanne ma taką możliwość. Od kiedy w drodze do pracy spotkał Annę, która rzekła, że może dla niego śnić. Tak też robi. W swoich snach przenosi się do miejsca, w którym ludzie pałają do niego nieskrywaną nienawiścią i miłością. Jest rycerzem, posiadającym wiernego rumaka, jakim jest smok. O ile z początku bohater narzeka na monotonię, to teraz może odczuć jej całkowite przeciwieństwo. Na jawie przeżywa przygody, o jakich nawet nie marzył. Tylko czy rzeczywiście są one takie cudowne? Granica między snem a realnością zaciera się i wtedy zaczynają się kłopoty, czyli jak zazwyczaj. Lanne musi stawić czoło przeciwnikom, a i tak wiadomo, jak to wszystko się zakończy. Chociaż muszę dodać, iż niektóre rozwiązania mężczyzny podobały mi się.
      Stylowi autora nie można nic zarzucić. Widać, że ma bogate słownictwo i potrafi oddać barwę świata, w którym znalazł się tytułowy Recerz kielichów. Jednak czasem czegoś brakuje. Może pośredniego koloru? Bohaterowie są albo czarni, albo biali. Nie ma tam kogoś pomiędzy, co może frapować czytelnika.
      Cała powieść jest jak gdyby podzielona na dwie części. Akcja dzieje się równocześnie w prawdziwym świecie i tym wymyślonym. Tylko który z nich jest którym? Właśnie wokół tego toczą się wydarzenia. Z początku jesteśmy wszystkiego pewni, lecz po pewnym czasie możemy zwątpić w to, co dotychczas było nam wiadome. 
       Mimo, że każdy wie, iż ta powieść skończy się jak każda inna, to czyta ją z zapartym tchem. Być może na to związek z tak dobrze przedstawionym światem. Bądź co bądź, lecz pomimo powyższych obiekcji chętnie zanurzałam się w opowieść pełną przyjaciół, którzy nie są przyjaciółmi i osób które kochają, nienawidząc. Nie trzeba zbytnio zastanawiać się nad pobudkami bohaterów, a wartka akcja toczy się swoim rytmem.
       Rycerza kielichów polecam na wieczory, podczas których mamy chęć na zrelaksowanie się z książką. Nie będziemy musieli trudzić się rozwiązywaniem zagadek, gdyż one same przyjdą do nas z czasem. Nie polecam tej powieści osobom oczekującym od powieści czegoś więcej. Tę książkę szybko się czyta i równie szybko o niej zapominamy. Co nie znaczy, iż nie jest warta kilku godzin.

Darcy.

________________________________________________________________________________


W końcu skończyłam. Przyznam, że jeszcze wczoraj miałam chęć na napisanie tej recenzji, ale całą swoją wenę poświęciłam na dokończenie rozdziału ósmego mojej powieści, co odebrało mi resztki energii, jaką miałam. W dodatku muszę przeczytać wiele książek (terminy z biblioteki), więc niedługo powinny pojawić się opinie o innych lekturach. Mam nadzieję, iż to, co przeczytaliście o Rycerzu kielichów zbytnio was nie znudziło i nie odebrało chęci do przeczytania dzieła Piekary. Może nie jest to coś wielkiego, ale jak już wspomniałam może wam się spodobać, a już zwłaszcza miłośnikom tego autora.


środa, 6 lipca 2011

Pablo de Santis - Kaligraf Woltera

Autor: Pablo de Santis
Tytuł: Kaligraf Woltera
Wydawnictwo: Muza
Ilość stron: 156

      Po powieść Pabla de Santis'a sięgnęłam tylko dlatego, że moją uwagę przyciągnęła niebanalna okładka. Wielokrotnie widziałam rzucającą się w oczy grafikę, która wbrew oczekiwaniom wydawcy ginęła pośród innych. I choć książek nie ocenia się po okładce, po raz pierwszy cieszę się, iż tak postąpiłam. To właśnie ona (okładka) urzekła mnie swą prostotą i subtelnością. Niczym niewyróżniające się piórko z kropelką krwi na koniuszku, świadczyło o delikatności, a jednocześnie mocnym wyrazie słów autora. Opisu z tyłu książki nie miałam okazji czytać. Za mną stała staruszka, która wprost domagała się, bym ją przepuściła. Chcąc nie chcąc musiałam to zrobić, toteż wyszłam z biblioteki z nowym nabytkiem w ręce.
       Kaligraf Woltera zaczęłam czytać już w drodze do dentysty. Od zawsze panicznie się bałam tego człowieka, wpychającego ci dziwne przyrządy do otwartych ust, lecz ta książka pomogła mi to przetrwać. Już pierwsze zdanie odciągnęło moją uwagę od miejsca, w którym wówczas się znajdowałam. Z początku byłam pewna, że "serce w szklanym słoju" jest jedynie przenośnią. Jak bardzo się myliłam, gdyż narrator mówił o najprawdziwszym narządzie wielkiego filozofa - Woltera. Był on jego pracownikiem, co też podsyciło moją ciekawość. Co też mógł zlecić swemu posłańcowi wielki myśliciel? Tego nie dowiedziałam się, ponieważ wezwano mnie na fotel tortur. A i wtedy nie mogłam odpędzić się od tej myśli; co będzie dalej?
       Powieść prowadzona jest jakby była tylko lekką gawędą. Autor zwodzi czytelnika, ofiarowuje poznanie sekretu, by potem zabrać nam go prosto sprzed nosa. Wydaje nam się, iż już uchwyciliśmy sens powieści, gdy on umyka nam niepostrzeżenie. Zabawa, jaką prowadzi Pablo z nami może być czasami niezbyt dla nas miła, ale zaraz potem zaczynamy doceniać z jaką finezją i kunsztem to robi. Nie twierdzę, że błędów nie popełnia, ale kimże on jest? Zwykłym człowiekiem, a i my z całą pewnością nieraz błędy jakieś popełnialiśmy. Sęk jednak w tym, aby je odpowiednio zatuszować i właśnie to udaje się autorowi doskonale. Sam pisał w swoim dziele, iż "Najlepszy kaligraf to nie taki, który nigdy się nie myli, tylko ten, który nawet plamom umie nadać sens i odrobinę piękna".
       W Kaligrafie Wolteria możemy znaleźć odrobinę sensacji i intrygi. Nie spodziewajcie się jednak, że zajmie ona pierwszy plan w całej scenerii. Jest to raczej element łączący poszczególne - z pozoru niczym ze sobą niezwiązane wątki - w jedną całość. Książkę tę można uznać równie dobrze za dramat, co za zwyczajną powieść obyczajową. Możemy znaleźć tu wszelkie elementy, co sprawia, że niemal każdy czytelnik może odnaleźć w niej coś dla siebie.
       Sam fakt, że Pablo pisał swoje dzieło przez trzy lata przemawia na jego korzyść. Bowiem jest to ktoś, kto przygotował się do przedstawienia zdarzeń, co było nieco trudne, zważywszy na czas, w jakim umiejscowiona była akcja. Ulice, na których pisarze czekali na dyrektorów teatrów, by pokazać im swoje dzieło, grożąc przy tym, że jeśli nie zrobią tego przy nich, to popełnią samobójstwo, odeszły już w niepamięć. Tak samo jak kaci, którzy ścinali głowy ku uciesze miejscowych. Jednym z ludzi, uprawiających tenże zawód jest Kolm. Ten mężczyzna, zatraciwszy się w swej pracy nie zauważył, że ściął głowę własnego ojca. Rodziciel był świadom, że to właśnie jego syn wykonuje egzekucje, jednak nie przeszkodził z uwagi na to, iż jest to obowiązek Kolma. Co oczywiste w niemal wszelkich powieściach, kat został ukarany, lecz przy tym dręczyło go poczucie winy. To chyba najbardziej barwna postać w Kaligrafie Woltera. Mimo jego wcześniejszej profesji czytelnik może czuć pewną ulgę pomieszaną ze smutkiem. Przecież mężczyzna odkupił swoje winy, pomagając głównemu bohaterowi.
       Zapewne powieść spodoba się osobom, lubującym się w nieśpiesznej akcji, w której nie ma nazbyt wiele nieoczekiwanych zdarzeń. Owszem, jak już wcześniej powiedziałam, występują, ale są one tak ukryte pod fasadą słów, że można pomyśleć, iż tak właśnie miało być i jest jedynym słusznym wyjaśnieniem poszczególnych wydarzeń.
       Jedyne, czego mi brakowało, to rozwiązłe opisy miejsc, w których przebywał tytułowy "Kaligraf (...)". Chciałabym przeczytać coś więcej o domu jego mentora, a także Francji, w której mieszkał przez pewien czas. Autor skupia się głównie na wydarzeniach, a scenerię odrzuca w zapomnienie, przez co o wiele trudniej wciągnąć się w całą opowieść i klimat wokół. W mym mniemaniu, było to aż nazbyt zauważalne, nawet dla niezbyt dociekliwego człowieka.
       Podsumowując, książkę czyta się łatwo i to nie tylko ze względu na sto pięćdziesiąt sześć stron. Pozycja jest warta przeczytania, chociażby ze względu na słownictwo, którym operuje autor. W jego przypadku można śmiało rzec, że mniej znaczy więcej (poza jednym przypadkiem - opisów). W powieści nie doszukałam się zbędnych frazesów, co w innym przypadku być może wyszłoby na korzyść autora, tutaj jednak ten minimalizm idealnie pasuje. Kaligrafa Woltera polecam osobom lubiącym czytać Dostojewskiego, ale nie stroniącym także i od dobrego kryminału. 

Darcy.

Moją recenzję możecie znaleźć także na: http://nakanapie.pl/books/391486/reviews/5894.kaligraf-woltera

poniedziałek, 4 lipca 2011

Siergiej Łukjanienko - Czystopis

Autor: Siergiej Łukjanienko
Tytuł: Czystopis
Wydawnictwo: MAG
Ilość stron: 318

    Po Czystopis sięgnęłam bardziej z sentymentu, niźli z zainteresowania tematyką w nim przedstawioną. Jako dziecko czytywałam słowiańskie baśnie, które wyróżniały się na tle innych nie tylko niebanalnymi pomysłami, lecz także ich przedstawieniem. Tak więc, obco, a jednocześnie znajomo brzmiące nazwisko zachęciło mnie do wzięcia tej pozycji z bibliotecznej półki. Sam opis nie był zachęcającym, bowiem czułam, iż wszystko jest już wyjaśnione, a czytelnik nie musi domyślać się, czego ta książka dotyczy. Moim zdaniem do błąd - powieść musi już na samym początku pobudzić wyobraźnię czytelnika.
        Pierwsze zdanie nie uwiodło mnie ani swoją formą, ani przedstawieniem ogólnego zarysu fabuły. Zazwyczaj to po pierwszym akapicie decyduję, czy pozycja jest warta czytania, czy też nie. Dlatego odłożyłam tę powieść na inny dzień. Minęło parę tygodni, a ja wciąż nie chciałam wracać do zaczętej już opowieści. Jednak wczoraj przemogłam się, a że w domu nie było niczego lepszego, równie dobrze mogłam i to dokończyć.
        Jeżeli oczekujesz dreszczyku emocji i oczekiwania w niecierpliwości na to, co przyniesie następna strona, zawiedziesz się. Być może i sam pomysł nie był zły, lecz autor dogłębnie przedstawia rozmyślania głównego bohatera, co odbiera urok wszystkiemu. O wiele lepiej sprawdziłyby się tu niedopowiedziane zdania, które niechybnie sprawiłyby, iż książka owiana byłaby nutką tajemnicy. Tym czasem jej nie mamy. Przejdziesz przez ponad trzysta stron, nawet nie zastanawiając się nad przyczyną, dlaczego postacie postąpiły tak czy inaczej - wszystko jest już opisane.
        Język, którym operuje autor nie jest zatrważająco zły, ale także nie sprawi, iż padniesz przed książką zatrwożony kunsztem jej wykonania. Ja sama, ledwo dokończyłam powieść, choć z początku entuzjazm wprost ze mnie wypływał strumieniami. Jednak jak widać, można zawieść się na całej linii. Już nawet nie będę wspominać o bohaterach, zarysowanych nazbyt słabo, według mnie. Wydają się martwi, a przecież nie chodzi o to. Mamy uwierzyć, że to może wydarzyć się tuż obok nas, a ci ludzie mogą egzystować. Tutaj tak nie było, rzekłabym, że wprost przeciwnie. Jedyną barwną postacią zdaje się przyjaciel gł. bohatera - Kotia, z początku on okazywał także człowiecze słabości, nie tylko niezłomność umysłu, przypisaną herosom. Jednak i to po pewnym czasie minęło.
        O tym, iż Czystopis jest drugą częścią Brudnopisu dowiedziałam się dopiero, kiedy byłam już w połowie książki. Łatwo można było dowiedzieć się kto jest kim, nawet nie czytając uprzednio poprzedniego tomu. Podobno był o niebo lepszy od jego kontynuacji, lecz nie mam już ochoty sprawdzać. Ta pozycja stanowczo odebrała mi chęci do czytania jakiegokolwiek innego dzieła tego autora.
        Podsumowując, jeśli czytałeś już wcześniej Brudnopis, możesz także przejrzeć tę powieść. Jednak uprzedzam, jeżeli szukasz fajerwerków i niespodziewanych wydarzeń, nie licz na to. Wydawać by się mogło, że autor napisał to wszystko tylko po to, aby w jego dorobku widniał jeszcze jeden punkt. I choć zazwyczaj recenzje są pozytywne, ja nie mam zamiaru pisać tu frazesów o tym, jak to cudownie było zagłębiać się w lekturze Czystopisu. Stanowczo odradzam, jednak i na upartego można przeczytać... 

Darcy.

Moją recenzję możecie znaleźć także na: http://nakanapie.pl/books/415722/reviews/5836.czystopis

niedziela, 3 lipca 2011

Jacek Piekara - Alicja i Ciemny Las



Autor: Piekara Jacek
Tytuł: Alicja i Ciemny Las
Wydawnictwo: Red Horse
Ilość stron: 166

    Książkę tę czytałam stosunkowo dawno, bowiem cztery miesiące temu. Zachęcił mnie do tego polski autor. Na półkach księgarni rzadko spotykam rodzimych pisarzy, a już tym bardziej fantasy nie będące powiązane z wampirami. Miałam nadzieję na miły wieczór z niekoniecznie wymagającą książką, lecz taką, która mnie nie uśpi po pierwszej stronie.
    Alicja i Ciemny Las jest kontynuacją pierwszego tomu o nazwie Alicja. Jako, że już wcześniej miałam przyjemność przejrzeć ową powieść, byłam mniej więcej świadoma, o czym opowiada lektura. O ile w pierwszej części mogliśmy zagłębić się w przemyślenia głównego bohatera (którym jest scenarzysta), mającego zawiłą psychikę, to tu możemy liczyć na nieco więcej akcji. 
        Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, co mi osobiście zwykle nie przypada zbyt do gustu. O wiele bardziej wolę czytać z perspekrywy człowieka wszechwiedzącego, gdyż mogę poznać każdego bohatera z osobna, nie zważając na uprzedzenia podmiotu. Jednak tutaj ta narracja okazała się atutem. Postać, opowiadająca o wydarzeniach nie zanudza czytelnika i nie wyolbrzymia przesadnie poszczególnych  wątków.
         Aleks - główny bohater - jest osobą wzbudzającą w czytelniku pewną sympatię, niekiedy pomieszaną z pobłażaniem. Wydawać by się mogło, że jest tchórzem, co jednak nie sprawdza się w każdej sytuacji. Człowiek ten, zupełnie jak my ma chwile zwątpienia i nie musi być wielkim bohaterem, z którym każdy się liczy. I to właśnie mi się podobało. Aleks nie przedstawia sobą idyllicznego obrazu odnoszącego   sukces scenarzysty. Zupełnie, jak my wszyscy boryka się z problemami i podejmuje niesłuszne decyzje. Ten pierwiastek człowieczeństwa budzi różnoraką paletę uczuć. Z jednej strony chcesz potrząsnąć mężczyzną i powiedzieć, by nie obijał się i ruszył w końcu na pomoc Alicji, z drugiej jednak strony rozumiesz go. Postąpił racjonalnie; zastanowił się, lecz podjął dobrą decyzję.
         Tytułowa Alicja jest dziewczyną, która znajduje się w Ciemnym Lesie. Zadziwiająco bajkowa nazwa dla miejsca rodem z filmów grozy. To właśnie tam Aleks wyrusza, ażeby ją uratować. Kiedyś to ona odmieniła jego życie, więc dług spłacić musiał, a forma jaką przybrał z pewnością niezbyt mu odpowiadała. Kto bowiem chciałby wyruszyć na samotną wędrówkę w miejsce, którego nie można nazwać przyjaznym? Dokładnie, nikt. Nie dziwię się zatem, iż i mężczyzna nie kwapił się do tego. A jednak to zrobił, bo był człowiekiem, przyjacielem, powiernikiem i dłużnikiem Alicji. Czy podjął dobrą decyzję? Tego nie mogę powiedzieć, sami musicie to określić. Najważniejsze, na czym skupia się książka to racjonalizm. Należy zachować zdrowy rozsądek nawet w obliczu strachu, ponieważ to w naszej duszy on się tworzy i jeżeli będziemy mieli kontrolę nad sobą, opanujemy także przerażenie i obawy.
        Jacek Piekara pisze ciekawie, zrozumiale i co najważniejsze - krótko. W jego opisach nie goszczą przesadne frazesy, przez co czyta je się szybko. Jednak ja - jako wielbicielka długich wywodów - poczułam pewien niedosyt. Uwielbiam czytać o targających bohaterami emocjach. Nie twierdzę, że ich zabrakło, ale dla mnie było tego za mało. Cóż, nie każdemu sposób dogodzić.
        Reasumując; bohaterowie nie są wyidealizowani, dzięki czemu można się z nimi utożsamić, ogólny zarys jest dobry, a przeczytać powieść można także bez uprzedniego tomu, nie jest długa, co w tym przypadku działa na korzyść autora (nie mogłabym dłużej ciągnąć jednego tematu, jakim jest uratowanie dziewczyny), opisy nie powalają, ale nie są też najgorsze. 
        Polecam tę lekturę osobom liczącym na miły odpoczynek. Nie musicie wysilać się zbytnio, ani szukać rozwiązań tam, gdzie ich nie ma. Wszystko przychodzi łatwo i prosto, ja nie poczułam dreszczyku strachu, ale być może ty będziesz miał inne spostrzeżenia? Każdej książce należy dać szansę, a ta zasługuje nie mniej niż Zmierzch (złe porównanie, bo ta saga to... porażka).

Darcy.

Moją recenzję możecie znaleźć także na:  http://nakanapie.pl/books/415337/reviews/5808.alicja-i-ciemny-las